Postanowiłam w wakacje nauczyć się angielskiego. No… niezupełnie nauczyć, raczej przypomnieć sobie to, co już umiem (lub raczej umiałam kiedyś :)), a później rozwijać w miarę możliwości. Jak sobie przypomnę, że kiedyś czytałam „Sherlocka Holmesa” w oryginale… Ech…
„Nieużywane” zanika…
Coś jest w tym powiedzeniu, że nieużywany organ zanika. Co prawda angielski to nie organ, ale… nieużywanie języka jest właściwie równoznaczne z jego zapomnieniem. I co z tego, że zdałam dwadzieścia lat temu maturę z języka obcego na 5? Gdy wyszłam za Księcia, szybko musiałam porzucić swoje intelektualne ambicje i rozrywki, bo to drażniło jego i jego rodzinę. To, co moja chwaliła i w czym mnie dopingowała, jego rodzina negowała wyśmiewała. I tak stanęłam między młotem a kowadłem. Musiałam wybierać. Kompromis nie wchodził w grę. Udało mi się jedynie wymusić akceptację dla ukończenia studiów magisterskich. Dalej nie. .. i tak właśnie zaczęłam oddalać się od swojego świata książek, nauki, samorozwoju i przyjemności intelektualnej, na rzecz plotek teściowej, nudnych obiadków, sprzątania w i tak czystym mieszkaniu, w którym – jak mawiała moja ówczesna przyjaciółka i sąsiadka: „można jeść z podłogi”… Ale, ale… – dość narzekania! Karolino, do roboty!
Angielski na wakacje
Moje dziecko korzysta już z wolności wakacyjnej i szykuje się na obóz, a ja? Cóż… przejrzałam sporo ofert wakacyjnych kursów nauki języka angielskiego i doszłam do wniosku, że najwygodniejszy dla mnie jest kurs w Empiku. Nie tylko dlatego, iż mam sentyment do samego sklepu, ale też dlatego, że oferują mnóstwo różnych kursów wakacyjnych dla dorosłych. Spodobał mi się szczególnie taki jeden skierowany do kobiet, nawet fajnie się nazywa: Ladies TÊTE-À- TÊTE , ale… hmmm, no co tu dużo mówić…., „za wysokie progi”… Muszę wrócić do podstaw, dlatego też wybrałam intensywny kurs stacjonarny połączony z e-learningiem. Zobaczymy…
Zgłoszenie wysłane!
Trzymajcie za mnie kciuki! 🙂